poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Śmieciuch zidentyfikowany

Po tomografii i badaniach krwi wszystko jasne. Jest diagnoza: Marysia ma zespół Kasabacha-Meritt, co oznacza dla niej ciężką walkę o życie w najbliższych dniach, być może miesiącach (ciężka terapia trwa około roku, jeśli wszystko przebiegać będzie zgodnie z planem).

Ten budynek (Centrum Zdrowia Dziecka) widział już pewnie tysiące takich scen, więc dodałem swoją, zupełnie prozaiczną: powłóczące nogi prowadzone wzrokiem w miejsce, którego nikt nie będzie mógł dostrzec. Jest. Za rogiem. Przy skrzynce z napisem "dziękujemy za wizytę" [ten napis dostrzegłem dopiero dzisiaj]. Tu mogłem się samotnie rozpłakać. Spazm rozpaczy połączonej ze złością. Próba opanowania i dalej dalej wybuch płaczu. W rękach teczka z historią choroby. Niesamowite połączenie racjonalnego rozumowania o położeniu jej gdzieś w bezpiecznym miejscu, żeby wiatr nie rozwiał kartek, z instynktem podpowiadającym totalne rozklejenie się i wycie do niebios. Teczka lądowała w chyba trzech różnych miejscach, przerywając rozpacz momentami skołowanego rozsądku. Niesamowite: emocje związane z troską o życie dziecka mieszane z dbałością o papierki.Sprawa życia lub śmierci, nagle koncentracja na tekturowej, szarej szmacie i z powrotem.

Potem telefony do najbardziej zainteresowanych: Soni, babć, najbliższych przyjaciół. Po kilku rozmowach mówienie o tym przychodzi dużo łatwiej. Łatwiej nawet rozmawiać niż pisać, bo w głowie ułożyła się pewna opowieść logicznie układająca się w całość, przekazana wcześniej przez panią profesor z kliniki onkologii. Pisanie wiązałoby się z koniecznością układania tego we własne słowa, nadinterpretowania, zwierzeniami z własnych emocji. A nie o to chodziło.

Brak komentarzy: