wtorek, 30 grudnia 2008

O świętach ostatnich ostatni raz

Po długich rozważaniach i dyskusjach postanowiono, że zostajemy na święta w domu, a dołącza do nas przyszła babcia ("po mieczu"). Bo co by było, gdyby Ewa zechciała zobaczyć świat dużo wcześniej, niż w planie? I z dzisiejszej perspektywy wiem, że to były jedne z najlepszych świąt w moim dorosłym życiu. Spokojne (raptem kilka konflinkcików szybko gaszonych), umiarkowane i odrobinę (niestety, ale nie można przemęczać ciężarówki) przespacerowane. Może nawet zbyt pluszowe, ale wolę plusz od ognia.

niedziela, 28 grudnia 2008

King Size

To jedno z pierwszych zdjęć Ewy. Tych udowadniających jej kobiecość publikować nie będę, bo nie wiem, czy by sobie tego życzyła. W każdym razie, wówczas odległość od czubka głowy do końca tułowiu to 12 cm. I pytanie: kto ma wrażenie, że skądś wykombinowała sobie poduszkę pod głowę [jak się okaże, że to nie głowa, wyjdę na idiotę. Trudno...] ? 

sobota, 27 grudnia 2008

Odchudzanie

Ewa waży dziś ok. 1,4 kg (tak wskazało ostatnie USG). I myślę sobie, czy za kilkanaście (kilkadziesiąt) lat o tej samej porze roku będzie chciała "zrzucić" na wadze 1,4 kg przed imprezą sylwestrową. Bo sukienka piękna i wąska, bo coś tam. Mam nadzieję (nikłą, graniczącą z niemożliwością) , że wcześniej skosultuje się z rodzicami.

czwartek, 25 grudnia 2008

Gdyby brzuch był przezroczysty, a oczy widzące...

... to dziś Ewa zobaczyłaby (do góry nogami ze względu na strategicznie przyjętą pozycję):


Na święta

Ewa w brzuchu mamy staje się coraz dokuczliwsza. Wierzga kończynami i zabrania naszej bohaterce tradycyjnego świątecznego obżarstwa. W sumie, obu wyjdzie to na zdrowie...

Ale nie to miało być najważniejszą częścią wpisu. Chodziło raczej o refleksję nad świętami. O tym, jak bardzo ekscytujące były dla mnie, kiedy byłem dzieckiem [wczoraj wyznałem mojej mamie, jak przed wigilią odnalazłem w szufladzie jeden z najlepiej zapamiętanych prezentów i potem grałem spontaniczną radość przy choince]. Święta były przede wszystkim oczekiwaniem na prezenty. Dziś też mają swój niesamowity nastrój i sens, ale bez obecności dzieci są jednak uboższe. Marzę o tym błysku w oku berbecia, który zastanawia się (o ile nie skorzystał z doświadczeń taty i nie odszukał wcześniej), co dostanie. A potem... szczere szcęście albo szczery zawód. 

środa, 24 grudnia 2008

Imieniny nr 0

Wprawdzie ani w moich rodzinnych stronach, ani w rejonach, skąd Ż., nie obchodzi się imienin, to jednak przyszło mi do głowy [lub zostałem uświadomiony, szczerze mówiąc nie pamiętam], że skazałem córkę na zbieżność wigilii Bożego Narodzenia z imiennym obrzędem. [jeszcze wyjaśnienie: wczorajsze USG  rozwikłało wszelkie minimalne wątpliwości odnośnie płci]. 
Nie wiem wprawdzie jakie (albo czy w ogóle) śpiewa się piosenki imieninowe [odważyłbym się na tezę, że ku czci poszczególnych świętych, ale to może być teza zbyt odważna], więc już dziś obiecuję: z Ewą będziemy w jej imieniny śpiewać kolędy. Jeśli zażyczy sobie innego repertuaru, będziemy twardo negocjować. 

sobota, 20 grudnia 2008

Bez sznura za mudurem

Przygotowujemy pokój dla dziecka, więc trwają porządki w pomieszczeniu spełniającym wcześniej rolę składzika do wszystkiego, co na bieżąco niepotrzebne (który to już dzień?). Przypominają mi się historie typu "podczas porządkowania strychu znalazłam stare fotografie...". Ż. odgrzebała właśnie moją książeczkę wojskową [pardon, powinienem napisać: SIŁY ZBROJNE POLSKIEJ RZECZYPOSPOLITEJ LUDOWEJ. KSIĄŻECZKA WOJSKOWA; brzmi dumniej, prawda?].  No i przypomniał mi się koszmar niedoszłego żołnierza - słabo intelektualnie rozwinięty mundurowy za biurkiem mówi: eee, Liceum, taa, profil, yyy, biologiczno-chemiczny. Nooo, pasowałbyś do wojsk tych, noooo, chemicznych. Przed oczami stanął mi obraz siebie w masce gazowej gmerającego w puszce z napisem Biohazard. I strach, że mogę stracić jakieś 2 lata życia odmóżdżając się w koszarach w towarzystwie zielonego koloru, wódki i broni [przypuszczenia oparte na zeznaniach byłych poborowych]. I wzmożona motywacja (stres również), żeby dostać się na studia. 
Cieszę się, że moja córka (nawet, jeśli okazałaby się synem) tego nie doświadczy. Że mimo żydowskiego rodowodu jej imienia nawet armia izraelska ani inny Mosad się o nią nie upomni, bo nie biorą w kamasze polskich kobiet. Chociaż, kto wie?  

niedziela, 14 grudnia 2008

Dialog sprzed kilku lat

S: chciałbyś mieć dziecko?
Ja: chciałbym, ale chyba jeszcze nie teraz.
S: dlaczego?
Ja: bo sam czuję się jeszcze dzieckiem. Jak mogę odpowiadać za inną istotę, skoro sam nie do końca odpowiadam za siebie?
S: jeśli w tym wieku nie wydoroślałeś, to już nigdy nie będziesz dorosły [miałem jakieś 25-28 lat - to szacunek na dzisiaj; ta rozmowa mocno utkwiła mi w głowie].

I dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że wydoroślałem dzięki dziecku, które w drodze. Kompletna zmiana priorytetów, powaga decyzji, odpowiedzialność.
S - miałeś rację, ale nie do końca. Być może dlatego, że ojcostwo jeszcze przed Tobą.

Off the topic: tata był dziś na meczu koszykówki. Polpharma Starogard wygrała z Polonią Warszawa. W zmaganiach dwóch spośród trzech moich ukochanych miast górą Kociewie, więc humor dopisuje!

czwartek, 11 grudnia 2008

Rozdanie świadectw

Zajęcia w szkole rodzenia historią. Dobrze, bo nie trzeba już codziennie jeździć w to samo miejsce o tej samej porze (jak to w szkole).  Szkoda, bo to jedyne towarzystwo, które ma jeden wspólny najważniejszy temat [reguła: im starsi przyszli rodzice, tym większe dociekliwość i zainteresowanie]. W innym gronie nie będę przecież zamęczał przyjaciół/znajomych opowieściami o pieluchach, dietach, kąpaniu. 
Po ćwiczeniach z lalkami przyjdzie pora na praktykę z wierzgającym się i krzyczącym maleństwem. Z dzisiejszej perspektywy rozkosz, a jak będzie, się okaże.
Dla niewtajemniczonych: obok obrazek, jak tata nie powinien trzymać dziecka. 

niedziela, 7 grudnia 2008

Być albo nie być (przy porodzie)

Do wątpliowości Hamleta mi daleko, ale każdy przyszły współczesny tata w pewnym momencie musi sobie to pytanie zadać, bo rzeczywistość ( i zewnętrzna presja) je stwarza. Na początku byłem sceptyczny. Jako konserwatysta twierdziłem, że skoro przez tyle wieków dzieci rodziły się bez udziału ojców, to jest OK. Ciemnogród? Dobrze, pewne rzeczy z tzw. ciemnogrodu akceptuję. Dodatkowo nasłuchałem się w radio o wynikach badań, [ach ci amerykańscy naukowcy] które wskaźnik wspólnych porodów mocno kojarzą z liczbą rozwodów. To tyle z rozterek czysto racjonalnych.
Nie wyobrażam sobie, że jeśli mam taką możliwość, nie pomóc Ż. Będąc, uspokajając, całując w czoło, masując, relaksując, jeszcze nie wiem co jeszcze.
Tyle, że wolałbym to wszystko obserwować od strony głowy Ż. Ambicja mężczyzny: przeciąć pępowinę. No nie wiem. A jeśli córka zaprogramuje sobie automatycznie, że tata odciął ją od źródła pożywienia, oddychania? W tym przypadku jestem na NIE, ale tylko krowa nie zmienia zdania...

Bohaterka

Kilkadziesiąt kontaktów żył z igłami. Dziesiątki wizyt u ginekologów (mężczyźnie trudno nawet sobie wyobrazić, jak krępujących [to już moje przypuszczenie]). Setki rozmaitych rodzajów wyrzeczeń. Tysiące przeczytanych książkowych stron i internetowych postów. Stres, nadzieja, zawód, depresja, huśtwaka emocji. Moja Ż.
Jeśli miarą bohaterstwa byłaby ilość postawionych pomników, dla rzeźb jej postaci i wszystkim jej podobnym zabrakłoby powierzchni. Wiem, że w przyszłości owoc powyższego odpłaci jej równie mocno.
Bardziej patetycznych treści w tym miejscu nie przewiduję. Ale ten patos jest świadomy i prawdziwy. 

piątek, 5 grudnia 2008

Rozterek cd.

Standard: dziecku dać tyle, ile możemy, może nawet więcej. Refleksja: czy warto? Pewnie, że tak, ale można taniej (szczególnie kiedy sytuacja finansowa nietęga). Ubranka szybko stają się nieaktualne, nawet wózek może się nagle okazać za mały. Gdzie znaleźć odpowiedni balans między bezgraniczną miłością a rozsądkiem? Przykładem ciuszki z góry ekranu. Kupione (używane) przez internet kosztowały jakieś 10 proc. tego, co w różnych mothercare'ach. Są śliczne, świetnej jakości. Gdyby w podobne (ale chłopięce) ubrali mnie w dzieciństwie moi rodzice, otoczenie potępiłoby ich jako obrzydliwych krezusów, nie daj Boże (tfu!) prywaciarzy. Ale gdzie ta granica? Trudne to bardzo...

Ze zwyczajnych rozterek rodziców

Jeśli będę córce serwował muzykę, filmy, książki, które mnie kształtowały, to uzna to za coś passe? Pewnie tak. Bo będzie inaczej, bo rówieśnicy mówią coś innego. Ja też (mimo szacunku) nie słucham Beatlesów, Rolling Stones z mniejszym trudem. 
Chociaż, mimo doraźnych mód,  w swoim czasie byłem zafascynowany Dostojewskim. Hmmm, widać literatura bardziej odporna na mody niż muzyka. Pewnie nawet słowo passe będzie przebrzmiałe. Myślę sobie, że najlepiej będzie, jeśli po prostu będzie miała otwarty umysł. A wtedy to ona mnie czegoś nauczy.

czwartek, 4 grudnia 2008

Psychomoto

Dziś w szkole rodzenia o rozwoju psychomotorycznym dziecka. Merytorycznie nie uda mi się do czegoś przyczepić. Ale do refleksji doprowadziła jedna wypowiedź prowadzącej: za kilka lat mogę mówić coś innego, bo medycyna (czy ogólniej: nauka) może doprowadzić do innych wniosków. W związku z tym mam propozycję: zidentyfikujmy, jakich nauk nt. rozwoju fizycznego dzieci udzielano ok. 25 lat przed sukcesamii Szarmacha, Bońka, Laty i ferajny. Być może znajdziemy receptę na poprawę stanu naszej piłki?
A na poważnie: w jak dużo gorszej sytuacji były nasze mamy, kiedy zbliżał się poród... Setki książek, internet, eksperci - dla nas oczywistość, dla nich w tych czasach czysta fantastyka. Dzięki, Lechu!

środa, 3 grudnia 2008

Boys do cry

W szkole rodzenia nauczyłem się kilku rzeczy, ale teraz o jednej, której się nie spodziewałem. Że wrażliwośc nie zależy od statusu społecznego, inteligencji czy poziomu intelektualnego. Wiele razy na myśl o mojej córce w oczach pojawiały mi się łzy i myślałem, że jestem dziwny i wyjątkowy. Nieprawda. Jest nas mnóstwo, a udowodniły mi to warsztaty z psychologami (swoją drogą, ciekawa to psychoterapia, kiedy w jednej sali siedzi dwadzieścia kilka osób). Kolegom pociły się oczy na samą myśl o swoim pierwszym dziecku. Przy tym jeden z nich ostrzegł, że nie będzie więcej mówił, bo zaraz zacznie ryczeć. I nieważne, czy był w stanie opowiedzieć to terminami wyszukanymi w słowniku wyrazów obcych. Czapki z głów.
Samiec niewrażliwy? Bzdura!

wtorek, 2 grudnia 2008

Sztuka latania, czyli szkoła rodzenia

Jest za darmo, więc darowanemu koniowi.. ale jednak. Każdy świadomy rodzic coś czyta, jakoś się stara. I pewnie w większości świadomi przychodzą na szkołę rodzenia. A tu zestaw rad dla ojców (przykład): nie dzwoń do całej rodziny i wszystkich przyjaciół, że oto jedziecie do porodu. 
Ś.P. Staisław Lem powiedział, że odebrałby prawa do rodzicielstwa tym, którzy decydują się na nie dla becikowego. Jak rozumiem, szpital bazuje na doświadczeniach, więc sytuacja powyższa w historii instytucji się odbyła. Zatem - odebrałbym imbecylowi prawa rodzcielskie z powodu sprowokowania zagrożenia życia, niezdrowej chęci zaimponowania, nadmiernej pychy i ogólnej głupoty, która dyskwalifikuje go jako odpowiedzialnego człowieka. 
Ale potem nauczyłem się, jak będę kąpać Ewunię, więc podsumowując, koń nie taki straszny...

niedziela, 30 listopada 2008

USG vol. 2

Sceneria wiadoma. Pani doktor: no to raczej będzie Ewunia. Ż: czy raczej oznacza, że mamy już kupować ubranka? [kobiety nawet w sytuacjach ekstremalnych myślą o zakupach?!]. Pani doktor: a jak coś wyrośnie między nogami, to nie zlinczujecie baby, która obiecała dzieczynkę? [piękna figura: pytanie retoryczne i żart w jednym, no majstersztyk]. 
A potem już z górki: sms-y, telefony, gratulacje, wszyscy szczęśliwi! A tata kombinuje, jak zdobyć całą dyskografię Evy Cassidy. Bo mama będzie słuchać w czasie ciąży, a Ewa będzie później szybciej przy tym zasypiała. Ależ to proste!
Czyli nie może to być ostatnie dziecko: drzewo zasadziłem niejedno, a budowa domu w planie. No i na jakiś czas trzeba odwlec wspólne wypady na mecze, preteksty do kupowania nowych gier na X-boksa. Ależ ja się cieszę!
A jeśli jednak to coś między nogami wyrośnie? My do brzucha: kochana dziewczynko, Ewuniu, a tu chłopczyk? Przez to niewieście gadanie zostanie gejem? Niech będzie, byle szczęśliwym... Albo nie. Chcę mieć wnuki, a jestem przeciw adopcji przez pary homoseksualne.  

piątek, 28 listopada 2008

A imię jego... lub jej

Tata: Ma być Jasiu [chwila zastanowienia: właśnie jeden z przyjaciół nazwał tak swojego nowonarodzonego syna]. Mama: Zawsze marzyłam o tym, żeby mój syna miał na inię Mateusz, poza tym w mojej rodzinie tylu Janów, że dziecko w towarzystwie rodziny będzie zbyt często machało głową. Niekończące się dyskusje, jakie imię dla dziewczynki lub chłopca pasuje do naszego nazwiska i ciągłe wspominanie, z jakimi życiowymi traumami nam się kojarzą. Swoją drogą, gdyby wybierający imiona wiedzieli, jakie konsekwencje w ciągu następnych dekad będzie to miało...
W końcu wybieramy metodę: Ż. wybiera imię dla chłopca, tata dla córki (suma summarum synek mamusi, córeczka tatusia). Mama obstawia Tymona (przy akceptacji głowy (lub szyi) rodziny) - bo pięknie, tata chce Ewę - bo najpiękniej. Jeszcze tylko dyskusja, czy dziecko powinno mieć drugie imię i ... przynajmniej chwilowy rozejm. 

czwartek, 27 listopada 2008

USG nr 1

Siedzi tata w gabinecie. Na prawo Ż., na lewo pani doktor, na wprost sprzęt kupiony z demobilu po Star Treku. Guziczki, wtyczki, ekran, waga ok. 2 tony. Wzmożone bicie serca zakłóca głos z lewej: czy tata widzi dzidzię?. Chciałbym powiedzieć, że tak, ale obraz na ekranie jakością daleko odbiegający od I-Maxa. Skłamać? Niee. No... nie widzę. Głos: no, tutaj [oczekuje świadomości wzbudzanej poprzez wskazywanie długopisem]. Czułem, że powinienem widzieć, ale na ekranie białe (rusza się) i czarne (też się rusza), z przewagą czarnego. Aaa, no tak!
I tak właśnie po raz pierwszy skłamałem przy swoim dziecku. Na szczęście narząd słuchu nie zdążył się jeszcze rozwinąć, więc mi tego nie wypomni...  

środa, 26 listopada 2008

Inne pojęcie obuwia

Zaczęło się od tych bucików. Ż. wróciła z pracy [po co oznajmić mi nowinę przez telefon, skoro można zobaczyć reagującą facjatę taty?!]
No i się zaczęło. Czekaliśmy a tę chwilę długo, ale... jest! Oczy natychmiast spociły się obojgu, ale tak naprawdę wynik badania krwi był tak nienamacalny, żeby od razu poczuć całą tę radość. A co jeśli znów się zawiedziemy, jeśli coś się nie uda. Rozterki na temat przyszłego rodzicielstwa pojawiły się jednak później.
Jeśli chodzi o wiedzę nt. ciąży, nieoceniona Ż.  przerasta nią już w tej chwili studenta medycyny, który jest przed wyborem ginekologii jako specjalizacji. To tata musiał się dokształcać. Jak duży jest już ten nasz dzidziuś? Kiedy zacznie kopać? Czym Ż. karmić? Kiedy kolejne badania, jakie leki i po co? Jako człowiek świadomie unikający do tej pory lekarzy/przychodni/zagadkowych terminów medycznych, musiałem zacząć czytać! Ambitny plan: być przynajmniej w 1/4 tak obrytym w temacie, jak przyszła Mama. Mija piąty miesiąc, a ja raczej tracę dystans, niż go zmniejszam.  

Motywacje

Od jakiegoś czasu myślałem, żeby pisać blog. Jak zwykle, zbyt dużo było "ale": brak czasu, brak odpowiedniu interesującego tematu, słaba motywacja. A może najzwyczajniej w świecie musiało zdarzyć się coś, co zawróciło w głowie, w sercu. No i się stało - będę miał dziecko! Nie wiem, czy ono kiedyś to przeczyta, nie wiem, jak będzie wyglądał świat, kiedy będzie już mogło świadomie czytać. Ale jestem pewien, że sam chętnie zrobiłbym to, gdyby moi rodzice mieli możliwość takiego pisania w swoich czasach. 
Powody są też inne. Nie chciałbym, żeby umknęly mi gdzieś te wszystkie uczucia i wrażenia, które mam w sobie teraz.  Przyszli dziadkowie mieszkają daleko, więc może zmotywuję ich trochę do śledzenia na bieżąco tego, co się dzieje i jak to wygląda. Więc zaczynam!