Dziś moja szychta w szpitalu. Właściwie to tylko epizod, bo kilkugodzinny pobyt tutaj w porównaniu z całodobowymi dyżurami Soni mija w mgnieniu oka.
Z najnowszych "atrakcji": podczas zmiany wenflonu u Marysi jedna z pielęgniarek ukłuła się wyjętą z dziecka igłą. Poszła do lekarza, a ten zlecił dodatkowe pobieranie i badanie krwi Mani, m.in. na obecność HIV, "no bo były przetoczenia". Kolejne kłucie, kolejne nerwy...
Tymczasem, jak wszystko pójdzie zgodnie z planem (a do tej pory idzie), to za tydzień mają nas wysłać do domu. Trochę się tego boimy, ale z drugiej strony: wreszcie będzie można położyć obie dziewczyny obok siebie i nacieszyć się widokiem bliźniaczek. Oby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz