piątek, 27 lutego 2009

Waży

Jeśli zawierzyć bezdusznej maszynerii, Ewa waży dziś 3,6 kg. Dużo. Na tyle dużo, że jesteśmy zestresowani. Bo poród będzie ciężki, bo może trzeba będzie ciąć po cesarsku. Trochę uspokoiły mnie późniejsze rozmowy z obiema przyszłymi babciami. Wprawdzie ja w chwili wyjścia z łona ważyłem ok. 3,5 kg., ale żona - trochę ponad 4. Więc może Ewa wda się w mamę?

A tak naprawdę, to nie możemy się jej doczekać. Mówiąc do brzucha przekonuję ją do tego, żeby zechciała wyjść, bo wszystko na nią już czeka. A ona niepokorna (jak ja), więc pewnie trochę jeszcze poczekamy. Na szpilkach.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Odzież

Przyznaję się, że kilkanaście lat mojego życia musiało minąć, zanim poznałem niezbyt tajne tajniki damskiej mody, czyli różnicę między sukienką a spódnicą. Aż stanąłem przed jeszcze bardziej wymagającym zadaniem, czyli zrozumieniem arkanów garderoby niemowlęcej. Śpioszki. Body. Kaftaniki. Rampersy. Pajacyki [to z tych zapamiętanych]. Enigma.

Dzięki różnym dobrym sercom (ze zdecydowaną ilościową przewagą pewnej życzliwej cioci - imienniczki naszej córki), nadkomplet ciuszków czeka w pełnej gotowości, co poświadcza poniższe zdjęcie wnętrzności szafy Ewy.
A ja ciągle zadaję sobie pytanie, kiedy po raz pierwszy usłyszę: tato, nie mam co na siebie włożyć!
 

sobota, 21 lutego 2009

Pani Minister

Od czasu do czasu zwracam się tak do córki, która w brzuchu (częściej jej śpiewam i skutecznie ją to uspokaja). Ale gdy kopie szczególnie energicznie, to jest nazywana Ewą Kopacz. Nie, żebym miał ambicje wychować ją na prominentnego polityka. Nie, zdecydowanie nie...

czwartek, 19 lutego 2009

Cukier a tradycja

Podczas pierwszych miesięcy ciąży żona (czyli mama) niespecjalnie miała ochotę na słodycze. W diecie przeważały raczej śledzie. Otoczenie w postaci koleżanek (przeważnie) i kolegów z pracy, posługując się wiecznie żywymi mądrościami ludowymi prorokowało jednoznacznie: będzie chłopiec! Później wróciła do tradycji sprzed ciąży, czyli czerpania niesamowitej przyjemności z jedzenia słodkości.

Aż wreszcie odkryła się wcześniej wspominana cukrzyca, co było momentem zwrotnym, jeśli chodzi o dietę. Gdyby trafiło na mnie, nie byłoby z tym problemu [już w dzieciństwie moja mama mogła wymieniać kartki na wyroby czekoladopodobne na te, za które można było kupić inne produkty, a do dziś zjedzenie całego kawałka tortu to dla mnie katusze przecierpiane w imię szacunku dla autora], ale w jej przypadku to mordęga.

A piszę o tym dlatego, że dziś tłusty czwartek. Bez pączka.

środa, 18 lutego 2009

Znów z dylematów: wyrosnę, dorosnę?

W ub. tygodniu odwiozłem żonę na spotkanie z innymi ciężarówkami, poznanymi przez nią w internecie. Wróciłem do domu sam i ... moja neurotyczna natura sprawiła, że zacząłem się bać. Bo ślisko, śniegodeszcz i może się pośliznąć, bo ma wracać autobusami i ktoś może ją popchnąć. A w żadnym z tych przypadków nie będę na miejscu, panował nad sytuacją.

A już później przestraszyłem się trochę siebie, czy nie będę zbyt nadopiekuńczy wobec swojego dziecka (dzieci). Dokąd idziesz?, z kim?, po co tam idziecie?, o której będziesz?, to wszystko jedne z gorzej wspominanych pytań z mojego dzieciństwa. Dziś dopiero widzę, jak słuszne. Nie wiem, co powoduje, że zadawałbym jeszcze bardziej szczegółowe i obawiał się bardziej, niż moi rodzice. A przecież nie chcę mojego dziecka osaczyć bezsensownym reżimem (w przypadku córki obaw ojca jest chyba najwięcej). Wyrosnę z tego?

I z innej beczki (lecz może podobnej): wczoraj przeczytałem z przechwyconego od żony Twojego Stylu artykuł o trzech historiach dorosłych córek opisujących ich relacje z ojcami. Schematów dwóch pierwszych z nich (bardzo złego i bardzo średniego) chciałbym za wszelką cenę uniknąć i pewnie mi się uda, ale trzeci (ten dobry) dał dużo do myślenia. Tak jak w opisie owej dorosłej kobiety, chciałbym być dla swojej córki przewodnikiem po świecie i (jak to opisała), jej bohaterem. Tyle, że u niej spowodowało to porównywanie jej mężczyzny do ojca, a zawsze brakowało mu (nie z jego winy i nie dlatego, że ojciec był nadszczególnie wyjątkowy) tego czegoś... I pytanie: dlaczego moją córkę miałbym przekonywać do mężczyzny, który nie jest jej ideałem? I czy nie będę o nią zazdrosny? Dorosnę do tego?

sobota, 14 lutego 2009

Dziecko ojcem

Lekko zszokowała mnie dzisiejsza wiadomość o ojcostwie trzynastolatka (szczególnie po przyjrzeniu się jego dziecinnej twarzy) i macierzyństwie piętnastolatki z Anglii. W mediach wywołała oczywiście dyskusję nad słusznością wprowadzania edukacji seksualnej do szkół. We mnie z kolei wątpliwości, czy wolałbym, żeby ktoś obcy tłumaczył to mojemu dziecku. Jestem prawie pewny (obym się nie mylił), że jako rodzice będziemy w stanie wytłumaczyć potomkowi, na czym polega odpowiedzialność i miłość. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że choćby to dziecko - ojciec (i wielu innych) już niekoniecznie będzie w stanie, więc może powinien to robić ktoś przeszkolony, dorosły i świadomy. I trzecia strona: jaką mam pewność, że ta osoba tłumacząca mojemu dziecku będzie spełniała powyższe wymogi? Strona czwarta: zdarzyło się to w kraju, gdzie edukacja seksualna (podobno) odnosi sukcesy. Nie sprawia mi to przyjemności, ale znów, jak w wielu przypadkach, muszę stwierdzić: nie jestem pewien. 

piątek, 13 lutego 2009

Wehikuł dla cudu

Dotarł do nas wózek. Historia jego wybierania jest dość skomplikowana, więc ograniczę się do głównych zdarzeń. Kandydat musiał spełnić kilka niezbyt wydumanych wymagań:
- być tak samo dziewczęcym, jak chłopięcym (bo może przydać się później);
- mieć możliwość przekręcania, lawirowania, modyfikowania, kluczenia i dużo więcej;
- być w atrakcyjnej relacji cena/jakość ( na korzyść tej drugiej).

Zaczęliśmy od sklepu, w którym pan doradzający znał się tak samo na wózkach, jak my po 1 dniu od decyzji, że będziemy go kupować. W kolejnym sklepie zjawiła się pani - anioł, po której widać było, że nie tylko zna się na rzeczy, ale (unikat!) lubi swoją pracę. I doradziła. Po naszej pierwszej idiotycznej reakcji (wózek polskiej produkcji?!), zaczęliśmy reagować na argumenty. Efektem zachwycaliśmy się dziś jazdami próbnymi po nawierzchni równej, czyli podłodze mieszkania. Zwycięski kandydat poniżej.

PS. W nawiązaniu do wczorajszego wpisu, trąba lekko się odkleja temu słoniu!

czwartek, 12 lutego 2009

Wybieranie muzyki

Oprócz naklejania, dzień zakończył się również nagraniem płyty z utworami, których Ewa (będąc w brzuchu) ma słuchać, by potem przy nich zasypiać.

Niektóre badania "dowodzą", że dziecko lepiej się rozwija i po porodzie łatwiej zasypia, gdy słucha muzyki poważnej. Inne, że jest bardziej spokojne, gdy słyszy w połogu te same dźwięki, które słyszało będąc w brzuchu (np. suszarki do włosów). Wypośrodkowałem to sobie metodą niewiadomą, że nagram pieśni, które będą:
a. dobre (według mego uznania);
b. delikatne;
c. związane z miłością.

Czułem się pewnie tak, jak lepsi ode mnie znawcy muzyki z mojej ulubionej Trójki, którzy dobierają utwory do tzw. topu (wszechczasów, polskiego). W porównaniu do nich miałem bardziej zawężony (więc łatwiejszy) wybór. Padło więc na wachlarz rozpoczynający się od Petuli Clark i Franka Sinatry, z wyraźną przewagą (ilościową) Evy Cassidy, po drodze skupiając się na rodzimych klasykach w postaciach Marka Grechuty czy Stanisława Soyki, a kończąc na Dave Matthews Band i Johnie Mayerze.

Ciekawe, czy sprawdzą się słowa Ż [sam nie wiem, po co to tak szyfruję, skoro Ż oznacza żonę], że przede wszystkim sobie sprawiłem frajdę tym przedsięwzięciem... 

Remont, odc. 5 (zwierzęcy)

W pokoju zaroiło się od dziwnych postaci, bo naklejki wreszcie znalazły swoje miejsca na ścianach. Teraz w kilku grupach czekają na małą treserkę. Jeśli skłonność do innowacyjnego ulepszania tego i owego odziedziczy po mnie, to należy się spodziewać, że w chwili pierwszej potrzeby wyrażenia swojej kreatywności Ewa potraktuje je flamastrem [pielęgnowany przez moją mamę z mnisią cierpliwością album z moimi zdjęciami z dzieciństwa do dziś na jednej z pierwszych stron dowodzi, jak kończy się tuning czarno-białych fotek kolorowym pisakiem]. Więc póki nietknięte, prezentuję.




Pukającego się w tym momencie w czoło czytelnika uspokajam, że nie wyszło "pstrokato", czego się najbardziej obawiałem, widząc po raz pierwszy ilość stworzeń.

poniedziałek, 9 lutego 2009

Cukrem przesycenie

Od poczęcia wszystko szło wzorowo, a kolejni lekarze oceniali rozwój ciąży i Ż. w tym czasie za okaz zdrowia. Dzisiejsza diagnoza okazała się dołująca: cukrzyca ciążowa. Niby to żaden dramat, ale nastrój wyraźnie nietęgi w obojgu z nas. Nawet moje pocieszenia typu "zdaj sobie sprawę z tego, że dziś można to leczyć, a nasze mamy nie miałyby pojęcia o tym", działa słabo. W uproszczeniu: skutek może być taki, że Ewa będzie tak duża, że Ż. będzie miała trudniej w czasie porodu.
 
I teraz konsekwentnie rozchwiane postrzeganie taty: czy nie dałoby się zdiagnozować tego wcześniej? Czy lekarz (ten czy inny) nie popełnił błędu?

Moja opinia na temat prestiżu zawodów jest taka, że profesja jest tym atrakcyjniejsza, im więcej stworzy niezrozumiałych dla mas terminów (prawnicy, finansiści, lekarze). A ja czuję się okropnie bezradny i umiarkowanie rozzłoszczony w momencie, gdy muszę na ich usługach polegać, mając niewielkie pojęcie o tym, czy mają rację. I tak właśnie jest w tym przypadku. 

niedziela, 8 lutego 2009

Wyszedło szydło z worka

Tak jak w tytule mawiał nauczyciel matematyki w moim liceum, [ale to nie dlatego nie lubiłem tego przedmiotu]. Okazało się, że zawiasy w szafach opisywane wcześniej zamontowałem odwrotnie. Uświadomił mi to szwagier przybywający na urodziny (etykieta nie pozwala ujawnić które) Ż. Czyli ja okazałem się kretynem, a nie producent mebli. Choć właściwie winę powinniśmy dzielić po połowie, bo postępowałem według jego (producenta) instrukcji. 
Dotarły też naklejki z żyrafami i innymi elefantami. Czas na negocjacje o ich rozmieszczeniu na ścinanach. Zapowiada się żarliwie, ale zobaczymy...

czwartek, 5 lutego 2009

Daleka przyszłość

Często zastanawiam się, jak byłoby jej najlepiej, jakie ścieżki rozrysować, żeby wybrała odpowiednio. Ostatnio myślałem nawet, czy powinna się uczyć chińskiego wobec wszechobecnej ekspansji ludu z kraju środka. A może Indie przeważą (chociaż ci akurat kłopotów z angielskim nie mają)? Albo inaczej - biorąc pod uwagę, jaką przewagę w świecie tzw. biznesu mają tzw. native speakers, być może najlepszym rozwiązaniem dla mojego dziecka byłyby studia w Wielkiej Brytanii czy Stanach [strach mnie ogarnia, co byłoby, gdyby po nich zachciała pobyć dłużej]? Wszystko pięknie, ale czy to gwarantuje (albo chociaż uprawdopodobnia) szczęśliwe życie?

Być może odnajdzie swoje przeznaczenie w sprzedawaniu warzyw, sprawdzaniu szkolnych wypracowań, a może w adwokackich wywodach czy prezentacjach dla zarządów? Z pewnością będę zachęcał, by wybrała zgodnie z sumieniem i wyczuciem. Oby oba nie zawiodły.

wtorek, 3 lutego 2009

Kuzyn Ignacy

Wiem, ostatnio wpisywałem tu rzadziej niż wcześniej. Usprawiedliwienie jest takie, że niewiele się działo. Owszem, w międzyczasie komputer w niezrozumiały dla mnie sposób stwierdził, że Ewa waży 2, 38 kg. W tym samym międzyczasie kolejne badania. I odmowa posłuszeństwa ze strony natchnienia. Pocieszenie jest takie, że wbrew Marksowi przedkładam jakość nad ilość.

Nie będę się więcej tłumaczył. Wczoraj odwiedził nas kuzyn Ewy Ignacy wraz z mamą (kolejność wymieniania podmiotów przypadkowa), co autor wykorzystał (z lekkim stresem) do ćwiczenia obsługi malucha. Jeden z (niewyraźnych) efektów poniżej.

Trochę sobie wyrzucałem, że jak jest przy mnie i nie widzi mamy, to na twarzy pojawia się grymas. Mam nadzieję, że jak się lepiej poznamy, będzie inaczej!