poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Lekarzy opory przed uczeniem się

Okazuje się po raz kolejny, że cała drużyna musi walczyć. Po skontaktowaniu się z Anią (a nie Ewą, o czym błędnie pisałem wczoraj), napisaliśmy również mail do doktora z Gdańska, który wraz z kliniką z Bostonu całą rodzinę chłopca wspierał merytorycznie w walce [to cytat] z lekarzami w CZD.  Odpowiedź nadeszła po kilku godzinach, mimo że lekarz jest na urlopie. A w niej konkretne zalecenia co do leczenia: między innymi o włączeniu do terapii ticlopidyny, wraz z odpowiednią bibliografią, czyli artykułem nt. podobnego leczenia przeprowadzonego przez lekarzy w Madrycie.

Uzbrojony w mail jechałem dziś do szpitala z planem rozstrzeliwania medyków. Mi, laikowi, zajęło kilka godzin na znalezienie dodatkowej pomocy dla Marysi, a oni przez 9 dni od diagnozy nie byli w stanie do tego dotrzeć?! Obojętnie jak: czytając, dzwoniąc, mailując?!

Zalecenia nie wywarły na lekarzu prowadzącym specjalnego wrażenia, bo "przecież tak naprawdę wszystko to robimy". Prawie. Prawie wszystko. Po godzinie zostaliśmy zaproszeni do kierownika kliniki onkologii. Zrobiła na mnie fatalne wrażenie, a argumenty przez nią podnoszone miałyby szansę przekonać kompletnego durnia, ale właściwie nawet w to wątpię. Podstawy logiki widocznie nie obowiązują profesorów medycyny z czterdziestoletnim doświadczeniem.

Sonia przyznała, że moja irytacja podczas tego spotkania była aż nadto widoczna i nawet po pani kierownik/profesor było widać, że to zauważa.

A efekt całej awantury jest taki, że profesorki przemyślały sprawę i od jutra do leczenia zostanie włączony wspomniany wyżej lek. Brawo CZD!

Brak komentarzy: