środa, 14 sierpnia 2013

Profesorska fuszerka

Jest jeszcze jeden smutny wniosek. Dziś odebraliśmy historię choroby, żeby skonsultować ją ze specjalistami z Bostonu.

W fazie pełnego zaufania do lekarzy nie sprawdzaliśmy przebiegu leczenia na bieżąco.

Guz to tak naprawdę ściśnięty kłębek wełny. Dostarczone do organizmu płytek krwi powoduje poprawę wyników, ale tylko do momentu, gdy płytki dotrą do guza. Wtedy skurwiel przygarnia wszystko do siebie, broni się płytkami które go zasklepiają. A wartość płytek krwi spada poniżej wartości pierwotnej.

Tymczasem z powodu niedouczenia lub zaniedbań 7 sierpnia toczyli Marysi (bez naszej wiedzy) płytki krwi w momencie, kiedy miała ich 27 tys. [Dziś ma 7 tys. i nikomu do głowy nie przyjdzie, żeby przetaczać płytki]. Robił to OIOM noworodków (który miał prawo nie wiedzieć, czym jest choroba Marysi). Tyle, że po diagnozie (2 sierpnia) nie dopilnowała tego pani profesor z onkologii (to oddzielna klinika). Spowodowało to rozrost guza.


Brak komentarzy: