poniedziałek, 21 maja 2012

Wspólne wakacje z rodzicami muszą być dla dziecka całkiem prostym schematem: oni gdzieś chodzą, jeżdżą, zupełnie bez sensu zachwycają się co chwila jakimś budynkiem, rzeźbą, widokiem, podczas gdy "wszystko to nędza, skoro w pobliżu nie ma placu zabaw". Tak przynajmniej jest w przypadku naszych eskapad. Od ostatniego wpisu tutaj udało nam się wybrać drogą lotniczą do Madrytu i okolic (krótko) i lądową do (części) Francji i Włoch (dłużej). Jeśli przyszłoby mi stopniować zagęszczenie placów zabaw na ścieżkach turystycznych w odwiedzonych w trakcie tych podróży miastach, to zdecydowanie wygrywa Madryt i okolica - nawet wśród ciasnych, zabytkowych uliczkach Toledo znalazło się miejsce na huśtawkę i zjeżdżalnię. Francja (a właściwie jej alpejska część i Prowansja) druga na podium, a niespodziewanie ostatnie miejsce zajmują Włochy.

Opieka nad dzieckiem na międzynarodowo obsadzonym placu zabaw (obserwacja dotyczy więcej niż jednego kraju) skłania też do refleksji: dzieci rodziców o białym kolorze skóry są najbardziej pieczołowicie pilnowane przez opiekunów; pociechy z ciemniejszą karnacją pilnowane są równie uważnie lub trochę mniej starannie. Z kolei rodzice azjatyckiej proweniencji w żadnym z obserwowanych przeze mnie przypadków nie przejmowali się zupełnie, czy ich berbeć akurat fika salto z podwójnym obrotem na trampolinie, czy po prostu wchodzi pod prąd na mnogo oblężoną zjeżdżalnię. No i może to jest jeden z powodów, przez który Chiny wszystkich nas prześcigają?



PS. Jako muzyczne tło w filmie znalazły się piosenki pokochane przez Ewę przy okazji pobytu na włoskich campingach. Co gorsza, jej numerem 1. okazał się przebój w jęz. niemieckim (sic!), którego arbitralnie pominąłem.