środa, 4 czerwca 2014

Koniec chemioterapii!

Na ten telefon czekaliśmy jak na wyrocznię. Po ostatnim badaniu rezonansem dowiedzieliśmy się od CZD mniej-więcej tyle, że "guz się zmniejszył, jego powierzchnia nie za bardzo, masa znacząco". I co? Nie wiadomo.

Wyniki badania trafiły więc do Bostonu. Na rozmowę umówiliśmy się w ub. tygodniu. Na 16.00 naszego czasu. O 16.03 dzwonek. Cameron C. Trenor na linii. WOW! To jednak działa! Wysyłasz wyniki za ocean, komuś chce się je przejrzeć i... dzwoni. Tak po prostu.

Ponad pół godziny konwersacji, tłumaczenia, pytań i odpowiedzi. I najważniejsza dla nas rekomendacja: zaprzestałbym podawania chemii. Bo wyniki badań krwi stabilne, bo to co z guza zostało jest niezauważalne i nie przeszkadza w żadnej z życiowych funkcji, bo gdzieś trzeba postawić granicę: do kiedy chemia pomaga w walce, a od kiedy szkodzi w rozwoju. Potem szereg innych pytań, które zadawała Sonia. Wszystkie odpowiedzi budujące i krzepiące.

Rozmowa się skończyła, a Sonia ryczała ze szczęścia przez co najmniej kwadrans. Do mnie to jakoś nie dociera. Chyba dlatego, że jako bezrefleksyjny optymista nie dopuszczałem do siebie innej myśli, że właśnie teraz to wszystko musi się skończyć. 

Czy to oznacza, że Marysia, po przyjęciu 28 dawek chemii, ostatecznie wygrała walkę ze śmieciuchem i wreszcie może się rozwijać jak każde zdrowe dziecko? Teoretycznie tak. Nie ominą jej cykliczne kontrole, badania krwi itd. Jedno jest pewne: doszła do końca bardzo długiego etapu, który zakończyła zwycięsko. Etapu, który po 10 dniach od rozpoczęcia poskutkował ciśnieniem 40/30 i obecnością na skraju przepaści. 

My jej pomogliśmy, Wy jej pomogliście. Niesamowicie dziękujemy za wszelkie wsparcie. Teraz to mi się oczy pocą ;)