niedziela, 22 września 2013

Niema rozpacz

Świeże wyniki badań krwi Marysi dziś rano znowu gorsze. Nieznacznie, ale jednak. Płytki krwi: 23 tys., ale bardziej niebezpieczny wskaźnik dot. hemoglobiny: 6,4, czyli drugi najniższy w jej historii. No i decyzja o toczeniu erytrocytów.

Żeby to zrobić, najpierw pielęgniarki muszą zamontować wenflon. Na trudną wyprawę do gabinetu zabiegowego wybrałem się z Marysią sam, pewien swojej odporności i niezniszczalności. Delikatnie dano mi do zrozumienia, żeby dziecko zostawić w rękach personelu. OK, nie muszę jej wszędzie pilnować, a patrzenie z bliska na jej cierpienie żadnej korzyści dziewczynie nie przyniesie.

Trwało to jakieś 20 minut, ale czekanie pod gabinetem było dla mnie wiecznością. Wiedziałem, że Sonia martwi się i denerwuje, ale doprowadzę ją chyba do rozpaczy, kiedy wrócę sam, by powiedzieć tylko, że tortury jeszcze trwają. Więc trwałem ja, na posterunku. Wreszcie panie ją oddały, a po przyniesieniu ofiary do pokoju dowiedzieliśmy się, że była ukłuta pięciokrotnie, a powiodło się dopiero w próbie ostatniej szansy.

Okazało się, że to dla mnie zbyt wiele. Że mam dość. Pierwszy raz mi się zdarzyło, ale nie miałem siły. Żadnej. Wcześniej, nawet 10 sierpnia, kiedy na poważnie zajrzało nam w oczy widmo żegnania się z Marysią, w szpitalu byłem (a przynajmniej starałem się być) twardym oparciem dla Soni. Rozklejałem się dopiero w domu. Dziś nie miałem siły stroić optymistycznych min. Niby wykonywałem wszystko, co o mnie należy (przewijanie, kąpanie itp.), ale byłem jak nieobecny. Straszna niemoc wobec wszystkiego, co w otoczeniu: nadmiaru szpitalnych kitli, strzykawek, zastrzyków, szpitala jako takiego, cierpienia dzieci (nie tylko swoich), ich płaczu i chorób. To jakby w sporcie przekonać się w pewnym momencie, że przeciwnik jest jednak zbyt silny. Że rezygnuję z walki, bo nawet jak wyrobię 110 proc. normy, to i tak przegram.

Tutaj chyba ujawnia się terapeutyczna funkcja tego bloga. Bo mam nadzieję, że jak to z siebie wypłuczę, to jutro wstanę z odnowioną chęcią do walki.

Czerwone krwinki Marysi przetoczono, a wszystko wskazuje na to, że jutro powrót do domu. W środę kolejna chemia i przestawienie się na kolejny lek, który ma jej działanie wspomóc. Tego chcieliśmy, więc jest jakaś nadzieja...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Brak słów, aby pocieszyć. Myślami jesteśmy z Wami każdego dnia.

Anonimowy pisze...

Panie Bartoszu, czy proponowano Państwu wszczepienie Broviaka bądź vascuportu, czy może Marysia jeszcze za mała? Z doświadczenia wiem, że to ogromna ulga, i zmienia szpital o wiele mniej przerażające miejsce, zarówno dla dziecka, jak i dla rodziców...

Unknown pisze...

To wszczepienie to zabieg, którego w przypadku Marysi nikt by się nie podjął. I nawet nie chodzi o to, że za mała. Przy jej krzepliwości krwi (a raczej jej braku) to mogłoby być śmiertelnie niebezpieczne. Ale dziękuję :)