niedziela, 7 grudnia 2008

Być albo nie być (przy porodzie)

Do wątpliowości Hamleta mi daleko, ale każdy przyszły współczesny tata w pewnym momencie musi sobie to pytanie zadać, bo rzeczywistość ( i zewnętrzna presja) je stwarza. Na początku byłem sceptyczny. Jako konserwatysta twierdziłem, że skoro przez tyle wieków dzieci rodziły się bez udziału ojców, to jest OK. Ciemnogród? Dobrze, pewne rzeczy z tzw. ciemnogrodu akceptuję. Dodatkowo nasłuchałem się w radio o wynikach badań, [ach ci amerykańscy naukowcy] które wskaźnik wspólnych porodów mocno kojarzą z liczbą rozwodów. To tyle z rozterek czysto racjonalnych.
Nie wyobrażam sobie, że jeśli mam taką możliwość, nie pomóc Ż. Będąc, uspokajając, całując w czoło, masując, relaksując, jeszcze nie wiem co jeszcze.
Tyle, że wolałbym to wszystko obserwować od strony głowy Ż. Ambicja mężczyzny: przeciąć pępowinę. No nie wiem. A jeśli córka zaprogramuje sobie automatycznie, że tata odciął ją od źródła pożywienia, oddychania? W tym przypadku jestem na NIE, ale tylko krowa nie zmienia zdania...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

To, czy bedziesz przy porodzie, czy nie, to tylko Twoja decyzja. I cokolwiek wybierzesz, bedzie to sluszne. Jesli kiedykolwiek bede rodzila, wolalabym chyba byc sama...ewentualnie z mezczyna - tak jak zaznaczyles - u mojej glowy, nigdy u stop:) Pozdrawiam. [cafe-m]

Unknown pisze...

No pewnie, że moja!. Do czasu kiedy nie usłyszę: "wynoś się!" :)