sobota, 20 grudnia 2008

Bez sznura za mudurem

Przygotowujemy pokój dla dziecka, więc trwają porządki w pomieszczeniu spełniającym wcześniej rolę składzika do wszystkiego, co na bieżąco niepotrzebne (który to już dzień?). Przypominają mi się historie typu "podczas porządkowania strychu znalazłam stare fotografie...". Ż. odgrzebała właśnie moją książeczkę wojskową [pardon, powinienem napisać: SIŁY ZBROJNE POLSKIEJ RZECZYPOSPOLITEJ LUDOWEJ. KSIĄŻECZKA WOJSKOWA; brzmi dumniej, prawda?].  No i przypomniał mi się koszmar niedoszłego żołnierza - słabo intelektualnie rozwinięty mundurowy za biurkiem mówi: eee, Liceum, taa, profil, yyy, biologiczno-chemiczny. Nooo, pasowałbyś do wojsk tych, noooo, chemicznych. Przed oczami stanął mi obraz siebie w masce gazowej gmerającego w puszce z napisem Biohazard. I strach, że mogę stracić jakieś 2 lata życia odmóżdżając się w koszarach w towarzystwie zielonego koloru, wódki i broni [przypuszczenia oparte na zeznaniach byłych poborowych]. I wzmożona motywacja (stres również), żeby dostać się na studia. 
Cieszę się, że moja córka (nawet, jeśli okazałaby się synem) tego nie doświadczy. Że mimo żydowskiego rodowodu jej imienia nawet armia izraelska ani inny Mosad się o nią nie upomni, bo nie biorą w kamasze polskich kobiet. Chociaż, kto wie?  

Brak komentarzy: