środa, 25 marca 2009

Szpital

Do sprawy mam już pewien dystans, więc mogę wreszcie ocenić. Wiem, że niektórzy znajomi (właściwie jedna para) bardzo się zawiedli rodzeniem w szpitalu na Inflanckiej w Warszawie. Długo zastanawialiśmy się nad tym wyborem, a kluczowym argumentem "za" było to, że żona dobrze go już znała i wiedziała, że będzie się tam czuć w miarę bezpiecznie. Dziś oboje wiemy, że to był najlepszy z możliwych wybór. Nie wydaliśmy żadnej złotówki  (nie licząc 50 zł. za zdjęcie, które u góry ekranu), a do dyspozycji mieliśmy (albo mamy):
  • świetną i troskliwą położną, pamiętającą nas jeszcze ze szkoły rodzenia (pewnie dlatego, że zadawaliśmy dużo pytań);
  • osobną salę na czas porodu;
  • znieczulenie;
  • opiekę wspaniałej specjalistki od doradzania w kwestii laktacji.
Jak zawsze, jest pewna łyżka dziegciu. Bo jeśli ktoś opieprza żonę, że w pokoju poporodowym trzyma kwiaty (że niby źródło narodzin bakterii), nie zwracając przy okazji uwagi na 10 postronnych osób przebywających w tej samej sali (że niby bakterii brak), to moja znikoma wiedza w temacie biologii wzbudza pewne podejrzenia co do kompetencji opieprzającego. Miałem też w dniu porodu pretensje o "tumiwisizm" składu żegnającego nas na bloku porodowym, ale z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się to tak mało istotne, że nie warto...

Na deser zdjęcie wykonane dzięki ostatnio kupionemu statywowi.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

zakaz posiadania kwiatów na sali poporodowej jest standardem - z tego co mi wiadomo i z doświadczenia piszę - nie widzę w tym problemu, kwiaty można powąchać sobie w domu :-)

Anonimowy pisze...

Dzięki wielkie za wrażenia z pobytu w szpitalu, pewnie też wszystko zależy akurat od okoliczności, samopoczucia i humoru personelu:) O Szpitalu na Inflanckiej słyszłam już mnóstwo skrajnych opinii..
Ale fajnie poczytać Twoją relację. Pozdrawiam całą trójeczkę:)
Maria