piątek, 13 marca 2009

Statkiem (nie na parę, bo za daleko) w piękny rejs

Żona ciekawie przełożyła dziś naszą sytuację na zwyczajowe realia każdego, kto jeszcze nie był w takim położeniu. Trochę ten przekład przerysuję. 

X czeka na ukochaną Y, która płynie do X statkiem przez 9 miesięcy (nie wiem, czy pływano kiedyś np. z Australii do Polski, ale na potrzeby tego wpisu przyjmijmy hipotezę, że tyle mogło to trwać). Statek ma przypłynąć w terminie. X, wiedząc o tym, na długo przed, przygotowuje się na godne powitanie: remontuje, sprząta, gotuje, chce wywrzeć na Y jak najlepsze wrażenie. Jedzie do portu i ... bum! Statek się spóźni, nie wiadomo o ile. Kolejni posłańcy armatora przynoszą różne wieści i nie wiadomo, komu wierzyć. Najbliżsi też się niecierpliwią, czy aby z Y wszystko w porządku, a ich związek będzie szczęśliwy. X najpierw czuje bezsilność. Przez chwilę złość na Y (mógł wybrać solidniejszego, niespóźniającego się armatora). Aż w końcu zaczyna jednak marzyć o tym, że w końcu ujrzy Y, a to usprawiedliwi i wynagrodzi mu wszystkie wcześniejsze reakcje.

Brak komentarzy: