A już później przestraszyłem się trochę siebie, czy nie będę zbyt nadopiekuńczy wobec swojego dziecka (dzieci). Dokąd idziesz?, z kim?, po co tam idziecie?, o której będziesz?, to wszystko jedne z gorzej wspominanych pytań z mojego dzieciństwa. Dziś dopiero widzę, jak słuszne. Nie wiem, co powoduje, że zadawałbym jeszcze bardziej szczegółowe i obawiał się bardziej, niż moi rodzice. A przecież nie chcę mojego dziecka osaczyć bezsensownym reżimem (w przypadku córki obaw ojca jest chyba najwięcej). Wyrosnę z tego?
I z innej beczki (lecz może podobnej): wczoraj przeczytałem z przechwyconego od żony Twojego Stylu artykuł o trzech historiach dorosłych córek opisujących ich relacje z ojcami. Schematów dwóch pierwszych z nich (bardzo złego i bardzo średniego) chciałbym za wszelką cenę uniknąć i pewnie mi się uda, ale trzeci (ten dobry) dał dużo do myślenia. Tak jak w opisie owej dorosłej kobiety, chciałbym być dla swojej córki przewodnikiem po świecie i (jak to opisała), jej bohaterem. Tyle, że u niej spowodowało to porównywanie jej mężczyzny do ojca, a zawsze brakowało mu (nie z jego winy i nie dlatego, że ojciec był nadszczególnie wyjątkowy) tego czegoś... I pytanie: dlaczego moją córkę miałbym przekonywać do mężczyzny, który nie jest jej ideałem? I czy nie będę o nią zazdrosny? Dorosnę do tego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz