Aby wspomóc działanie chemioterapii, podajemy Marysi lek stosowany w transplantologii dorosłych. Nazywa się tyclopidyna i w smaku jest obrzydliwy. Gorzej: jest wstrętny, pikantny, smakuje jak wszystko to, czego nie powinno podawać się małemu dziecku.
Dorośli łykają to w rozpuszczających się w żołądku kapsułkach, więc smaku nie czują. Problem w tym, że apteka musi te kapsułki rozwalać, a proszek z nich dzielić na dawki odpowiednie dla niemowlaka. Więc Maryś musi to przyjmować bez ochraniacza, który przysługuje dorosłym.
Na początku szorstkiej przyjaźni ze zwaną w nomenklaturze rodzinnej "tiklo" Marysia po zażyciu tejże wrzeszczała, prężyła się i robiła wszystko, by substancję zwymiotować. Udawało się jej mniej-więcej raz na trzy podania.
Metodą prób i błędów doszliśmy do tego (trzeba będzie to opatentować ;)), że tiklo mieszamy z nurofenem (który jest słodko-kwaśny) w strzykawce w taki sposób, by najpierw łykała mieszankę tiklo/nurofen, a na końcu drinka sam wyraźny, mocny smak nurofenu. I działa.
Ale to nie wszystko. Bo całemu rytuałowi towarzyszy obrzęd odwracania uwagi Marysi od doznań z podniebienia. Brzmi to tak: http://vocaroo.com/i/s0JYkTmQ026N
Jak powstał obrzęd i dlaczego brzmi tak a nie inaczej, tego dziś już nikt nie wie ;)
1 komentarz:
:) Jak Ewcia dzielnie wspiera Mamę. My teraz przechodzimy jakiś bunt przy zakładaniu pieluchy - i jak sąsiedzi słyszą "pod czerwonym grzybkiem przy krzaczku poziomek..." w moim wykonaniu, to znaczy, że odwracamy uwagę K od tego przykrego zajęcia ;)
Pozdrawiamy serdecznie i życzymy dużo sił :) Sylwia&dziewczynki
Prześlij komentarz