Założenie dwóch butów przed wyjściem z domu przybiera postać dramatu. Jeśli pierwszy z nich próbuje założyć mama, następuje okrzyk "to tataaa!". I odwrotnie. Dźwięk wyrazu "samaaa!" przez swoją częstotliwość bardziej kłuje w uszy niż disco polo, a ilość czasu związanego z prostymi czynnościami wydłuża się w niesamowicie irytującą nieskończoność.
Określenie takiego dziecka mianem "uparciuch" to tak, jak nazwać nasze drogi "lekko dziurawymi i zatłoczonymi". Dziś na przykład doszło do sytuacji, kiedy spacer i jazda na rowerku biegowym skończyły się:
- przystankiem w trawie, zbieraniem kwiatków mleczu i wplataniem ich w kierownicę (jakieś 15 min. przy rosnącym zniecierpliwieniu opiekuna)
- rezygnacją z dalszej jazdy, "bo nie"
- głośnym płaczem w reakcji na to, że sprzeciwiłem się niesieniu i roweru, i Ewy w drodze powrotnej.