środa, 12 lutego 2014

I wszyscy wygrani!

Taka sytuacja: są dwa podmioty. Jeden to duża instytucja z wielką renomą. Druga to rodzice, laicy, starający się jak najlepiej pomóc dziecku. Po perturbacjach wątpiący w renomę instytucji.

Instytucja to Centrum Zdrowia Dziecka. Z jej punktu widzenia i procedowania wygląda to tak:

  • wstępnie decydujemy o końcu chemioterapii, bo:
    • Marysia "jest wiotka" (co może być skutkiem chemioterapii) i jest różnica w rozwoju w porównaniu do bliźniaczki;
    • mija pół roku i mamy sukces w postaci widocznie zmniejszonego guza;
    • kolejne dawki chemii mogą mieć różne, również nierozpoznane dotychczas przez medycynę, skutki uboczne.
  • przychodzą do nas rodzice dziecka i chcą kontynuować chemioterapię, bo znają przypadki dzieci niedoleczonych przez CZD, które wracały po kontynuację leczenia;
  • rodzice konsultowali przypadek dziecka z kliniką w Bostonie, która zaleciła 6 dodatkowych dawek chemii, a następnie kolejne badanie rezonansem;
  • rodzice mają na to papier, który możemy podpiąć do karty leczenia, więc prawdopodobnie za kilka lat nie przyjdą do nas z prawnikami żądając odszkodowania za ewentualne skutki uboczne;
  • skoro jest jak powyżej, to dawkujemy wg Bostonu na odpowiedzialność rodziców;
  • jesteśmy bezpieczni. Terapię doprowadzimy do końca. Temat skończony, zajmujemy się kolejnymi.


Z punktu widzenia rodziców:

  • nie zgadzamy się na zakończenie terapii, bo:
    • nie widzimy żadnego opóźnienia w rozwoju Marysi w stosunku do Ani, wręcz przeciwnie: dzięki stymulacji fizjoterapią wyprzedza bliźniaczkę przynajmniej w rozwoju motorycznym (dziś przemierzyła na podłodze pół pokoju podciągając ciało na rękach(!))
    • miernikiem sukcesu terapii nie jest czas jej prowadzenia, a zlikwidowanie guza;
    • po różnych doświadczeniach (o czym mowa w różnych historycznych wpisach na tym blogu), bezpieczniej czujemy się stosując się do zaleceń Bostonu, niż decyzji CZD
  • mamy papier, który jest naszym argumentem w dyskusji (sami argumentów medycznych nie jesteśmy w stanie podać z powodu braków w specjalistycznym wykształceniu, których już nie nadrobimy)
  • papier został przyjęty i zaakceptowany;
  • instytucja zgodziła się na sposób leczenia zaproponowany przez Boston;
  • jesteśmy szczęśliwi, że tak się stało.
Obie strony wygrały i czują się z tym dobrze . Przy okazji, cała dyskusja odbyła się w sielskiej wręcz atmosferze. W klinice onkologii CZD odczułem dobry wpływ zmiany warty u jej sterów. Ale to tylko moja osobista opinia...

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nic pan nie zrozumiał. Współczujemy lekarzom z CZD.

Unknown pisze...

Czego nie zrozumiałem? Czego współczuć lekarzom? Można jaśniej, Anonimowy?

Sonia pisze...

Pierwszy raz komentuję wpis na tym blogu, ale wpis "Anonimowego", vel Tchórza, który boi się podpisać - zmusza mnie do tego.

To co, Pani "Anonimowy", fajnie jest wpuścić "mądry inaczej" komentarz? Raczej jakiś bełkot bez argumentacji.

To Pan chyba nic nie rozumie:
Współczucie należy się raczej rodzicom, którzy tuż po rezonansie informowani są, że leczenie córki potrwa jeszcze minimum 3, 4 miesiące. Taka sama opinia pojawia się 2 tygodnie później, w czasie kolejnej chemii. Ale jeszcze 2 tygodnie później rodzice słyszą już jedynie, że chemia za 2 tygodnie będzie ostatnią... Bez ŻADNEGO wytłumaczenia, z jakiego powodu. Bez przeprowadzenia nas przez "nową" logikę.

Panie "Anonimowy", walczył Pan o swoje dziecko? Które od pierwszego tygodnia miało pod górę, bo to, czego w jego chorobie się nie robi - w CZD właśnie zrobiono. I to dwa razy... Widział Pan Marysię w pierwszym miesiącu życia? Jej zdjęcia nie nadają się na publikację na tej stronie, nawet po otagowaniu "wchodzisz na własną odpowiedzialność". To "pamiątka" po tamtych pomyłkach...
Czuł Pan na sobie tą presję, którą ja czuję codziennie? Wymiotował Pan ze zdenerwowania przez kilka dni po tym, jak nagle zmieniają się ustalenia co do długości leczenia? I te ustalenia nie są do dyskusji. Bo lekarz prowadzący nie potrafi ich wytłumaczyć. Nie spał Pan po nocach przez to wszystko?

Nie będę się rozpisywać. Szkoda mojego czasu na nawracanie "hejtera". Wolę poczytać coś wartościowego w tej jednej z nielicznych wolnych chwil.

To ja współczuję Panu, Panie "Anonimowy"...

Bartek, gratulacje za przepuszczenie do publikacji "komentarza" "Anonimowego".

Sonia

Anonimowy pisze...

Opluwają Państwo w tym blogu lekarzy z CZD, ktorzy badz co badz uratowali zycie Panstwa dziecku. Trudno sie na to zgodzic. Tak, doswiadczenie walki o dziecko mam....Lekarze nie moga sie ustosunkowac do tego co Pan napisal,( a pisze Pan o "punkcie widzenia CZD", czyli w moim rozumieniu- lekarzy), bo obowiązuje ich tajemnica lekarska. Dlatego apuleje, by przestal Pan szargac imie ludzi, ktorzy ratuja zycie naszych dzieci.

Unknown pisze...

Jeśli kogokolwiek na tym blogu opluwam (a nie:"opluwamy", bo jestem jedynym autorem, to poproszę o przykład, czyli fakty).

Argument dotyczący tajemnicy lekarskiej jest dość śmieszny, bo zawsze można ustosunkować się do metod leczenia choroby, a nie konkretnego pacjenta.

Bardzo cieszę się, że ma pan/pani (jak zwykle niepodpisany) dobre doświadczenia ze współpracy z lekarzami, skutecznego leczenia itd. Szczerze. Dużo zdrowia!

Zapewne nie ma jednak pan/pani (jak zwykle anonimowy), czego gratuluję, doświadczenia tego, że CZD prawie zabiło dziecko. Nie przez zaniechanie, ale przez błąd przetaczania płytek krwi w chorobie, z którą się zmagamy. Rozumiesz, Anonimowy!? DZIECKO BYŁO BLISKO ŚMIERCI przez to, co zrobiło CZD. DOCIERA?!

I jeszcze jeden smutny argument. Dziecko do dzisiaj leczone jest lekiem, o który zawalczyli (bo się nauczyli) rodzice. Nie lekarze z CZD, którzy byli zbyt dumni, by spojrzeć poza długość własnego nosa.

ANONIMOWY: czytaj, myśl, zrozum, zanim napiszesz. A jeśli nie jesteś w stanie podjąć się tego wysiłku, to komentuj na różnych innych forach, które podobnego wysiłku umysłowego nie wymagają. Jest ich sporo...