Jeśli ktoś własnie znudził się banałem wklepanej do głowy w podstawówce sentencji Jana Kochanowskiego, niech dalej nie czyta. Bo dalej również będzie banalnie.
Siedzimy cały weekend w domu. Na zewnątrz pogoda pod psem, więc poza kilkoma koniecznymi wyjściami cała piątka w czterech ścianach.
Śniadanie. Słuchamy radia. Obiad. Ewa się ślimaczy i nie chce jeść. Nerwy. Ćwiczenia z dziewczynkami. Objaśnianie zadań w książeczce Ewy. Płacz Ani. Marysia obsrana. Kąpiel. Kanapki przed telewizorem. Cukierkowy "Mam Talent" w TVN. Znów śniadanie. Wyjście do kościoła. Obiad. W międzyczasie 30 zmienionych pampersów. Ulewanie, wymiany śliniaków.
O! Jest nowa atrakcja! Do diety dziewczynek dołączamy marchewkę i kaszkę! Jest przygoda: AHOJ! Zdjęcia są, filmik kręcimy!
W telewizorze o tym, jak Ukraina nie chce się dać pożreć Władymirowi Władymirowiczowi i KGB...
I co w tym fajnego? Otwieramy fejsa, a tam kolega - singiel po chwilowym pobycie w Madrycie melduje się na lotnisku w Hongkongu. Inna koleżanka w Pekinie.
Zamienilibyśmy się z nimi? Nigdy w życiu! Docenilibyśmy, że Marysia bliska zdrowia, gdyby nie to wszystko, przez co przeszliśmy? Nie ma opcji! Słowem, nic się nie dzieje. U nas. Serce rośnie. Sielanka (prawie). Szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz