środa, 4 grudnia 2013

Ania choruje, Boston odpowiada

No i stało się. To, co musiało się stać, jeśli nie zdecydowaliśmy się z naszego domu zrobić izolatki. Ewa przyniosła z przedszkola infekcję. W ub. tygodniu wystarczyły 2 dni w domu, żeby przestała gorączkować. Niestety w sztafecie pałeczkę przejęła Ania. Były 2 dni z temperaturą ok. 38 st. Mieliśmy nadzieję, że to wina wczesnego ząbkowania, ale nie. Dziś doszło do 40 st., więc wieczorna wizyta u lekarza i diagnoza: ostra infekcja dróg oddechowych, na szczęście bez zmian w płucach.

Ironia losu: przed chwilą pisałem tu o niedocenianiu zdrowia. No i masz!

Ani od dzisiaj aplikujemy antybiotyk i mamy nadzieję, że jej infekcja nie spowoduje, że cały misterny plan pt.: "Berlin" w przyszłym tygodniu nie... runie. Wersja superpesymistyczna to przejęcie sztafetowej pałeczki przez Marysię. To dopiero byłby problem (prawie w ogóle bez szczepień ze względu na podawanie chemii) Infekcja to dla niej wyrok: przenosiny na oddział onkologii CZD.

Tymczasem dzisiejsze wyniki Mary w normie. Poza jednym wskaźnikiem, co pewnie jest rezultatem obecności infekcji w domu.

A w międzyczasie Boston odpowiada krótkim mailem: "looking forward to reviewing Maria's case in full in an upcoming conference and will convey our thoughts after that discussion.  At a glance, the platelet count response to vincristine seems promising".

W skrócie, dla nieoperujących szekspirowskim językiem: ogólnie ilość płytek krwi w efekcie podawania winkrystyny wygląda obiecująco, czekamy przy tym na pełen opis przypadku, by podyskutować o nim podczas konferencji [jak rozumiem, to jakieś spotkanie w większym gronie specjalistów].

Dyskutujcie, Boston. Bo tutaj różnie z wiedzą i decyzjami rodzimych specjalistów, o czym dziś znowu mieliśmy okazję się przekonać (Hania)...

Brak komentarzy: