środa, 11 grudnia 2013

Hełm od Niemca

Wczoraj odbyły się pierwsze pomiary i przymiarki do kasku. Przyjmujący nas doktor po usłyszeniu historii Marysi chyba trochę przestraszył się odpowiedzialności pt.: "grzebanie przy czaszce" w tak zawiłym przypadku z dość bogatą dokumentacją. A kiedy na pytanie "kiedy ten guz całkowicie zniknie?" usłyszał szczere "tego nie wie nikt", wyraźnie zaczął grać na zwłokę i przygotowywać się do realizacji planu "jedźcie już do domu, ona jest jeszcze mała, zdążymy jeszcze to skorygować, jak już żadnego guza nie będzie". Dosłownie tak to nie brzmiało, ale kierunek dyskusji był jasny.

Na szczęście po odesłaniu nas na chwilę na korytarz, skonsultował się ze swoim szefem, który już wcześniej z opisem przypadku Marysi się zapoznał. No i proszę: najwyraźniej nie uprzedził podwładnego (!) Ach, ten legendarny niemiecki porządek...















Po założeniu pończochy i upodobnieniu Marysi do rabusia odbyły się jakieś wewnętrzne konsultacje, po których okazało się oczywiście, że dziecko się jednak kwalifikuje, nie musimy gnać kolejnego tysiąca kilometrów itd. Przy okazji okazało się, jak świetną wiedzą na temat naszych świetnych autostrad dysponują nasi sąsiedzi, których zdaje się najskuteczniej i najszybciej powinniśmy poinformować o możliwości dojazdu do Warszawy autostradą: "to jakieś 8 godzin?". "Nie 4,5". Spojrzał na nas jak, no właśnie nie jestem pewien: jak na idiotów czy właścicieli prywatnego samolotu? ;)

Dziś późnym przedpołudniem kask już na Marysię czekał. Wbrew pozorom nie wyraża żadnych oznak zniechęcenia jego noszeniem, irytacji czy dolegliwości. Jakby przyjęła swoją dodatkową, naturalną skorupkę.
















Przed jego pierwszym założeniem pomyślałem, że to sprzęt po jakimś poprzednim dziecku, nawet niedoczyszczony z tyłu. Okazało się jednak, że robienie tego na wymiar to nie oszustwo, a przynajmniej nie tak prymitywne, żeby dostrzegły to moje podejrzliwe oczy i wścibsko-sceptyczny rozum. Z tyłu znalazły się dane pacjentki, a w środku kask jest rzeczywiści tak wyprofilowany, by kształt czaszki zmieniał się w tym kierunku, który jest teraz najbardziej spłaszczony. Oby!

Jutro krótka wizyta kontrolna i powrót do domu. Cieszę się, bo Berlin zawsze kojarzył mi się dość ponuro. Do tego ciągła mżawka i szarociemność jesienio-zimy potęgują wrażenie. Kiedyś wizyty na stadionach poprawiały mi humor podczas zwiedzania, ale tutaj nawet Berlin nie zdał egzaminu. Kilka lat temu po raz pierwszy zobaczyłem te hitlerowskie posągi za monumentalną areną i... klops. Ciao!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

pisklaczek w skorupce :) - AD