U niej w wigilię jeszcze niedawno podawano grochową, dziś barszcz z uszkami. U mnie od zawsze czysty barszcz, którym popija się pierogi z kapustą i grzybami. U niej pierogów niet. Tak jak u mnie z uszkami.
Uff, jest część wspólna: karp! Ale u niej z ziemniakami i sosem pieczarkowym, u mnie z chlebem, popijane barszczem (bo to wieczerza, czyli kolacja, na kolację nie je się ziemniaków!)
Wszystko to mało ważne w porównaniu do kwestii dostarczyciela prezentów. U niej Dzieciątko (Jezus). U mnie Mikołaj (Święty). Bądź tu mądry i daj dziecku (urodzonemu w Warszawie) spójną wykładnię na temat darczyńcy.
Ogarnęliśmy to. W miarę. Prezenty przynoszą Mikołaj i Dzieciątko. Był i barszcz z uszkami, i karp z ziemniakami, i pierogi. Wyjątkowo bez napinania się. Sprawnie, lecz bez pośpiechu. Do syta, ale bez obżarstwa. Uroczyście, a bez udawania. Chwilami z pocącymi się oczami, że mimo wszystkich tegorocznych dołków jednak jesteśmy w piątkę.
A potem już w większych gronach: 1. Święto u Sumolol, 2. u rodziców Stefki. Co za gościny! Podjęci niczym współczesna szlachta ze strefy VIP po każdej wizycie i powrocie do domu rozsiadaliśmy się na kanapach jak bąki z pełnymi brzuchami, niechętnie zajmując się pociechami ;)
Warstwa muzyczna tych dni (poza kolędami) zdecydowanie zdominowana przez Melę Koteluk śpiewającą Skaldów. Jak się to raz zagnieździ w głowie, to trudno gościa wyprosić. Mimo wszystko polecam!
Warstwa wizualna (wigilijna) poniżej.