Zasób słów się powiększa. Do poprzednio wymienianych dodaję:
klucz [klui]
jabłko [japo, jabo]
śnieg [sie, śnie]
pampersy (o tym było już wcześniej)
telefon [tele]
tam
tu
bajka [baja]
talerz [talee]
I jeszcze najbardziej rozbrajające i czyniące mnie dumnym: przepraszam [paszszam]. Bardzo możliwe, że większości zapomniałem. Na wszelki wypadek paszszam - dodam następnym razem.
Ostatnie dwa tygodnie Ewa spędziła ze mną w domu. Przyplątała się (najprawdopodobniej) jakaś wredna infekcja i nie chciała się odczepić. Zamieniliśmy się pokojami, więc ona mogła oglądać Bertów i Ernich w salonie (ależ westernowo zabrzmiało), a ja traktowałem jej siedzibę jak swoje biuro. Była kochana. Pozwalała mi pracować, wtrącając się do mojej roboty średnio (zaledwie) raz na pół godziny.
Po tych dwu tygodniach dwa wnioski już można wyciągnąć:
została rozpieszczona tak, że nie wiem, kiedy wróci do żłobkowego drylu;
niesamowicie przyspieszyła jeśli chodzi o przyswajalność słownictwa, co powinienem tu niedługo zaktualizować.
Obiecana wcześniej twórczość żłobkowa poniżej. Ilekroć robię te zdjęcia (jakość "telefonowa" - wrażliwe oczy przepraszam), zadaję sobie pytanie: ile zrobiła sama, a jak mocno ingerowały panie - opiekunki.