czwartek, 19 maja 2011

Humory dwulatka

Myślałem, że pierwsze kłopoty wychowawcze spotykają rodziców, gdy ich dziecko jest w wieku nastoletnim. Teraz już wiem, że albo byłem zbyt leniwy (nie odrobiłem zadań domowych w postaci pism dla rodziców), albo zbyt arogancki (powierzchowność programu "Super niania" skutecznie zniechęciła mnie do śledzenia losów dzieci głęboko pokrzywdzonych przez durnych rodziców). Być może jedno i drugie, w każdym razie nie zdawałem sobie sprawy, czym jest "bunt dwulatka".

Założenie dwóch butów przed wyjściem z domu przybiera postać dramatu. Jeśli pierwszy z nich próbuje założyć mama, następuje okrzyk "to tataaa!". I odwrotnie. Dźwięk wyrazu "samaaa!" przez swoją częstotliwość bardziej kłuje w uszy niż disco polo, a ilość czasu związanego z prostymi czynnościami wydłuża się w niesamowicie irytującą nieskończoność.

Określenie takiego dziecka mianem "uparciuch" to tak, jak nazwać nasze drogi "lekko dziurawymi i zatłoczonymi". Dziś na przykład doszło do sytuacji, kiedy spacer i jazda na rowerku biegowym skończyły się:

  • przystankiem w trawie, zbieraniem kwiatków mleczu i wplataniem ich w kierownicę (jakieś 15 min. przy rosnącym zniecierpliwieniu opiekuna)


  • rezygnacją z dalszej jazdy, "bo nie"
  • głośnym płaczem w reakcji na to, że sprzeciwiłem się niesieniu i roweru, i Ewy w drodze powrotnej.
Do tego wszystkiego tak się składa, że w towarzystwie obcych osób nasze dziecko staje się niezwykle spokojne i pogodne. I gdybym nie znał jej trochę lepiej niż oni, to podzielałbym pewnie ich pogląd: "jaki grzeczny i ułożony maluch".

poniedziałek, 2 maja 2011

Uśmiech podatkowy

Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek napiszę tu pozytywnie o Ministerstwie Finansów. Albo o Urzędzie Skarbowym. A jednak. Wszystko dzięki ich dwóm ostatnim przejawom aktywności marketingowej, które wywołały mój zupełnie niespodziewany uśmiech. Najpierw niesamowita rola męska w spocie reklamowym (brawo Young & Rubicam!): 

 
Kolejne zaskoczenie czekało w budynku US, do którego (jednak, mimo zachęcającego, powyższego filmu) z nieznanych dla mnie powodów musieliśmy się jednak wybrać osobiście (nieznanych, bo nie mam na temat tego corocznego rytuału zielonego pojęcia). Przy wejściu uśmiechnięte panie oczekujące na pytania wchodzących. A na końcu drogi opiekunka zapraszające dziecko do zabawy kredkami. I tylko nieuchronna perspektywa płacenia przez Ewę podatków (przypomniana dzięki kartce w lewym górnym rogu zdjęcia) jakoś niezmiennie do śmiechu nie zachęca...